We are a small independent game developer located in Warsaw, Poland. Before The Astronauts, some of us worked on games like Painkiller and Bulletstorm.
Our latest project is Witchfire, a dark fantasy first person shooter set in an alternative world in which witches are real and very dangerous – but so are you, witchhunter.
Our first game was a weird fiction mystery titled The Vanishing of Ethan Carter. The game has won many awards, including BAFTA, and we sold over one million copies. It’s available on PC, PS4 and Xbox One. Click here for more details.
By Adrian Chmielarz Posted in Witchfire on 2022/10/26
Byłem bliski śmierci, tym razem na zawsze. Wiedźmi żar w mojej krwi wystygł, większość i tak ulotniła się wcześniej. Gdy zniknie ostatnia drobina, zniknę i ja, budząc się w Piekle.
Ratunek przyszedł, jak to z rzadka bywa, dzięki ludzkiej chciwości i głupocie. Zarekwirowana w pobliskiej wsi szkapa uciekła niecałe dwa pacierze temu, spłoszona, przerażona. Czyli byłem już w krainie wiedźmy. Ja o tym wiedziałem, ale najwyraźniej nie wiedziała tego skrywająca się w przydrożnych chaszczach grupa rabusiów. Gdyby było inaczej, nawet tacy desperaci jak oni dawno zwialiby w mniej paskudne rewiry.
Osłabiony, nie byłem w stanie wyczuć każdego rzezimieszka, ale banda nie wydawała się duża. Ruszyłem do przodu, udając, że nie mam pojęcia o ich obecności.
Wyskoczyli na drogę z wrzaskiem, podekscytowani łatwą zdobyczą. Chorzy i głodni, kalecy i brudni. Nędzarze gotowi na wszystko, byle tylko przeżyć choć jeszcze jeden dzień w świecie, który ich nienawidził.
Maska na mojej twarzy nieco ich skonfudowała, ale tylko na chwilę. Herszt pierwszy odzyskał rezon. Pewnie dlatego był hersztem.
– Nie wiem co z waści za dziwak, ale na biednego nie wyglądacie. No to podzielicie się z potrzebującymi… To coś z gęby też ściągnijcie. Przetopi się i sprzeda, na chleb wystarczy.
Przemknęła mi myśl, czy zdjęcie maski nie byłoby przypadkiem właściwym, a na pewno mniej angażującym rozwiązaniem. Historia i tak potoczyłaby się jak zawsze. Panika i ucieczka. Przerażeni bandyci rozpierzchliby się, część weszła głębiej w krainę wiedźmy, a tam zajęłyby się nimi jej ghule i upiory.
Ale nie. Nie. Potrzebowałem pełnej kontroli nad tym, gdzie znajdą się trupy.
– Nie polecam. Widoku mojej twarzy nie da się zapomnieć. Ani przeżyć. Wracajcie w krzaki, udajmy, że mnie nie widzieliście, a nic wam się nie stanie – skłamałem, by mieć nieco czystsze sumienie, gdy odmówią.
Herszt z niedowierzaniem pokręcił głową. Rozejrzał się dookoła potwierdzając, że jestem sam, a jego kompanów pół tuzina.
– Cóż, miałeś człeku umrzeć szybko, fachowo gardło podcinam i nie ma problemu. No ale skoro tak, to najpierw odetniemy sobie parę innych rzeczy. Brać go!
Walka nie trwała długo. Pół tuzina czy dwa, nawet dla osłabionego, wykończonego wręcz żercy to niewielkie wyzwanie. Przed śmiercią każdy z opryszków miał okazję zobaczyć cuda, jakich nigdy wcześniej nie widział. Tym musiał być dla nich mój rewolwer, plujący rozgrzanym metalem. Moja teleportacja od jednego rozprutego brzucha do drugiego. Moje zamrażające i podpalające czary, a przecież, jak wszyscy wiedzą, tylko kobiety są władne używać magii.
Skończyło się szybko, ale nie bez odpowiednio wysokiej ceny. Zakręciło mi się w głowie, gdzieś utraciłem dech. Ilekolwiek miałem jeszcze w sobie przeklętej magii, na pewno nie starczyłoby jej na kolejną przygodę.
Odszukałem topór jednego z bandytów i odciąłem głowę każdemu z trupów, z wyjątkiem lidera. W jednym z tobołów znalazłem starą linę. Przewiązałem nią zwłoki herszta, przerzuciłem przez konar, i podciągnąłem tak, by oprzeć ciało o pień.
Usiadłem obok, i czekałem na noc. Jak to na terytoriach opanowanych przez wiedźmy, w ciszy, bez żadnych odgłosów zwierzyny. Ptaki dawno stąd odleciały, wilki czmychnęły.
Gdy wybiła godzina czarownic, powietrze zgęstniało, zaiskrzyło magią. Herszt powoli otworzył lśniące nią oczy, spojrzał na mnie. Gdzieś na dnie tliła się w nim reszta człowieczeństwa, ale zbyt rachitycznym płomieniem. Ghul zacharczał, zaczął się szarpać, próbując uwolnić się z więzów.
Odczekałem, aż herszt odzyskał pełnię sił. Wycelowałem rewolwer w środek czoła i strzeliłem. Głowa rozbryzgnęła się tysiącami drobinek wiedźmiego żaru, który zawisł w powietrzu jak chmura pomarańczowo-czerwonych świetlików. Ogrzewałem się w jego blasku, z każdą chwilą odzyskując cząstkę swoich mocy.
Dla przywódcy bandy teraz nie mogłem nic zrobić. Tak długo jak wiedźma żyje, będzie ożywał i on. Z wiedźmiego żaru powstały, w wiedźmi żar obrócony.
Musiała już wiedzieć, że przybył żerca. Normalny człowiek w jej krainie już dawno powinien był umrzeć i zostać jej kolejnym sługą. Tymczasem ktoś się tu ciągle pęta, z bezczelnie nieutraconą duszą.
O, tak, wiedziała. Las już nie był cichy. Blisko i daleko, z każdego kierunku słyszałem warknięcia i skowyt nieumarłych. Byli spragnieni mojej krwi. Ja byłem spragniony ich.
Pogładziłem bębenek rewolweru, przeżegnałem się i ruszyłem w kierunku migoczących w ciemnościach ślepi.